Strona główna | Galeria | Wystawy | Kontakt | POLSKI ENGLISH     
Stenia Shaded

Urodzona 17-01-1952 w Łodzi                                                                                     
Dyplom Państwowej Wyższej Sztuk Plastycznych w Łodzi
czerwiec 1977
Udział w wystawie Dyplom 1977 w Warszawie Zachęta

Trzy Pasje w życiu:

miłość do Boga
miłość do ludzi
miłość do sztuki

Motto Życiowe:

„Wszystko, co nie jest wieczne jest wiecznie nieaktualne” --C. S. Lewis

Stefania Shaded jest niezwykłą kobietą nie tylko dlatego, że jest malarką. 15 lat po studiach, na wydziale tkaniny, wyjechała z rodziną do Stanów Zjednoczonych. Jej dyplom to piękne klasyczne w formie suknie z dzianiny inspirowane tradycją bliskiego wschodu. Z Syrii pochodzi jej wybranek, poślubiony w czasie studiów na łódzkiej uczelni. Malować zaczęła w Stanach, jak wspomina trochę z tęsknoty za krajem. Tam też wystawiła jeden z obrazów na aukcji, na której tamtejszy donator zakupił go dla miejscowej biblioteki. Jej obraz uhonorowano specjalnym, przeznaczonym tylko dla niego pomieszczeniem, gdzie pozostaje do dziś. Wcale mnie to nie dziwi kiedy oglądam jej obrazy przygotowane na obecną wystawę.
Słowo "prace" nie oddaje istoty tych swobodnych, obdarzonych kolorem szczodrze jak z rogu obfitości, pełnych fantazji, poetyckich ­powiedziałbym zdarzeń, a nie prac. Są lekkie i wydają się przychodzić łatwo, choć wiem od ich autorki, że na ogół wraca do nich wielokrotnie i nigdy nie uważa za w pełni skończone. Swoboda środków malarskich, nigdy rygoryzm, pozwala autorce przenosić się w mgnieniu oka z jednej rzeczywistości w drugą. Ze świetnego portretu dziecka potrafi zrobić całą symfonię barw i form. Znane elementy codzienności nakładają się na fantazyjne wariacje pejzażu, barwne, rozwibrowane jak niesamowita kwiecista łąka. Nawet mały, nostalgiczny pejzażyk z zabłąkaną na górskiej ścieżce postacią, tchnie ludzką troską, współczuciem, miłością, trochę sobą zawstydzoną. Ale nie jest to malarstwo skromne, w żadnym razie ascetyczne, raczej już pełne jakby z trudem hamowanego temperamentu i energii, pełne miłości nie tyle samego malarstwa, co życia w każdym z jego przejawów.
Stefania wychowała siedmioro dzieci i teraz, jak sama mówi, może wreszcie spokojnie malować. To tak, jakby na wszystko w życiu było miejsce i czas. Dawno nie spotkałem kogoś tak pozytywnego. Nie przeszkadzają mi nawet (sam nie wiem dlaczego) pozorne dysonanse stylistyczne - jak pomieszane razem niemal fotograficzny realizm z barwnym, ekspresyjnym informelem. Wszystko zgadza się ze sobą tak naturalnie jak to bywa we śnie. Może dlatego, że wszystkie środki, jakby znajdowane z łatwością, służą wyrażeniu czegoś, co inaczej wyrazić się po prostu nie da, co mieszka w podświadomości czy duszy ludzkiej - czymkolwiek ona jest, a objawia się nam w samym procesie malowania, nieuświadomione wcześniej. Artystka, jak sama mówi, wychodzi od formy, zaczyna po prostu od koloru i kształtu - to znaczy od farby. Obraz - w sensie sztuki malarskiej, a nie rzemiosła - zaczyna się i kończy na poziomie farby, a to co w środku, to już tajemnica - pomiędzy twórcą, odbiorcą i może jeszcze kimś, kto wie...? No cóż: być może wystarczy mieć talent, ten specjalny dar dla wybranych.
Poza tym Stefania piecze chleb - naprawdę pyszny i rozdaje przepisy wszystkim chętnym. Na chleb, nie na obrazy niestety.
Janusz Cegieła